Miasto przygotowało długofalowy plan likwidowania szkół w Szczecinie, ale go nie ujawnia, bo boi się protestów nauczycieli - przyznaje "Gazecie" dyrektor wydziału oświaty Urzędu Miasta Lidia Rogaś
Marcin Górka: Od czterech lat
restrukturyzacja miejskiej oświaty oznacza nieustanne protesty
rodziców, nauczycieli, radnych, kuratora. Chce się pani dalej to
ciągnąć?
Lidia Rogaś, dyrektor wydziału oświaty Urzędu Miejskiego w Szczecinie:
Restrukturyzacja jest po prostu konieczna. Naprawdę mamy coraz mniej
dzieci i naprawdę mamy szkoły, które są w połowie puste. Utrzymywanie
pustych sal to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Płacimy za mury, a nie za
edukację. Ubiegłoroczna restrukturyzacja w znacznej mierze się
powiodła. Efekt - w tegorocznym budżecie mamy większe pieniądze na
rozwijanie uzdolnień dzieci i wspieranie tych uczniów, którzy mają
kłopoty w nauce. I dlatego warto tę restrukturyzację robić.
Widocznie to nie jest dla wszystkich takie oczywiste. Szwankuje komunikacja; klimat wokół zmian jest fatalny. Jak to zmienić?
- Rozmawiać ze wszystkimi zainteresowanymi. To, że rodzice protestują,
jest naturalne i zrozumiałe. Ludzie nie lubią i boją się zmian. My
staramy się, żeby te obawy były jak najmniejsze. I myślę, że powoli to
się udaje, bo po pierwszym stanowczym "nie" rodziców i nauczycieli
zaczynamy się dogadywać. Przyjęliśmy koncepcję, by nie ogłaszać
decyzji, tylko mówić ludziom o koncepcji i zapraszać do dyskusji.
Kolejne rozmowy prowadzą do tego, że pojawiają się konkrety budowane
wspólnie z rodzicami i nauczycielami. Mam nadzieję, że takie spotkania,
rozmowy, słuchanie się nawzajem doprowadzi do wypracowania rozwiązań,
które będą kompromisem i w miarę możliwości usatysfakcjonują
środowiska, które dotyka restrukturyzacja.
Co najmniej od dwóch lat urząd obiecuje
opracować długofalowy program restrukturyzacji, dzięki któremu będzie
wiadomo, co będzie się działo ze szkołami za rok, dwa, pięć lat. Gdzie
on jest?
- Mam wątpliwości, czy ogłoszenie takiego długofalowego planu
restrukturyzacji nie wywoła jeszcze większej fali protestów "na zapas".
Tym bardziej że to nie są decyzje, tylko propozycje, wciąż w fazie
dyskusji i projektów.
Czyli plan jest, tylko ujawniany po kawałku, rok po roku?
- Nie mogę na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Na pewno nie jest
tak, że co roku tworzymy nowy plan. Ale ujawnienie takiego
pięcioletniego planu wywołałoby niepokoje.
Tak pani sądzi? Ja myślę, że mniej
niepokoiliby się rodzice, którzy właśnie posłali dziecko do pierwszej
klasy w szkole, którą za pięć lat chcecie państwo zamknąć.
- Ale na pewno wywołałoby to protesty nauczycieli. Rodzice są bardzo
ważni, ale nauczyciele to ogromna grupa ludzi, którzy boją się o swoją
pracę i będą protestować, gdy dowiedzą się, że chcemy zlikwidować ich
miejsca pracy. To ich normalna, ludzka reakcja. Co by pan zrobił, gdyby
zapowiedziano zamknięcie pańskiej redakcji?
Gdyby to miało się stać za pięć lat,
spokojnie szukałbym innej pracy. Ale gdybym dowiedział się, że to ma
się stać we wrześniu, to bym się przestraszył. Dlatego myślę, że lepiej
powiedzieć wszystko nauczycielom wcześniej.
- Może i tak, ale byłby większy niepokój. Decyzja jest więc taka, by nie ujawniać tego planu z takim dużym zapasem.
A dlaczego nie potraficie państwo przekonać do restrukturyzacji radnych?
- To nie tak. Trwają cały czas dyskusje, a radni zgłaszają nam swoje
uwagi, które my analizujemy. Trudno mówić, czy radni są za czy przeciw
restrukturyzacji, bo na razie trwa dyskusja.
Kuratora na pewno państwo nie
przekonaliście. Czy nie jest tak, że kurator z PiS zawziął się na
zarząd miasta z PO i dlatego wetuje restrukturyzacyjne uchwały, a
prezydent składa potem zażalenia na złość kuratorowi?
- Takie są procedury, że przysługuje nam prawo składania zażaleń na
decyzje kuratora. I, jak się okazuje, nasze argumenty mają
uzasadnienie, bo minister uchyla negatywne opinie kuratora do ponownego
rozpatrzenia. Nie wiem, czy kurator uwziął się na prezydenta, nie
zajmuję się polityką. Jest po prostu różnica zdań między kuratorem i
prezydentem. Dlatego trwa wymiana pism między urzędami.