Jesteśmy pierwszym miastem, które miało przygotowane rozwiązania już na starcie. Staramy się pomagać, choć mamy świadomość, że na tę chwilę nie wszystkim uda się pomóc - mówi Lidia Rogaś, dyrektor wydziału oświaty Urzędu Miasta w Szczecinie
Wyniki naboru do szczecińskich przedszkoli zostały przedstawione w czwartek. Okazało się, że dla wielu dzieci zabrakło miejsc.
Oficjalnie,
urzędnicy podają, że zabrakło 280 miejsc. Nie potrafią jednak
wytłumaczyć, skąd ta liczba. W naborze elektronicznym wpłynęło 7,9 tys.
wniosków, a w 56 przedszkolach przygotowano 6,6 tys. miejsc (w
Szczecinie jest 13,2 tys. dzieci w wieku 3-6 lat). W rzeczywistości
liczba odrzuconych dzieci może być kilkakrotnie większa.
Mikołaj Radomski: Ile dzieci nie zostało przyjętych do przedszkoli?
Lidia Rogaś, dyrektor wydziału oświaty UM:
Trudno podać konkretną liczbę. Od liczby zgłoszonych kart można odjąć
liczbę miejsc, które przygotowano i będzie jakiś wynik. Ale nie będzie
to liczba prawdziwa, bo trzeba od niej odjąć dzieci w wieku 2,5 lat,
które nie mogą być przyjęte oraz dzieci spoza gminy. Proste wyliczenie
nie jest możliwe. Takie wyliczenie wprost będzie dużym uproszczeniem.
Mówimy o szacunkowej liczbie.
Z rachunku wynika, że wniosków było więcej o 1,3 tys. niż miejsc.
- Tak. Ale nie oznacza to, że tyle dokładnie dzieci nie zostało przyjętych.
Czyli po czterech dniach od wywieszenia list, nadal nie wiadomo, ile miejsc zabrakło?
-
To nie jest w tej chwili najważniejsze. Zdajemy sobie sprawę, że
problem istnieje i trzeba go rozwiązać. Musiałabym zwolnić panie, które
odbierają telefony rodziców i poprosić o zrobienie wyliczenia. Szkoda
na to czasu. Ważniejsze jest stworzenie dodatkowej oferty i dzięki temu
pomóc rodzicom.
To co teraz robi miasto?
-
Staramy się problem rozwiązać. Przygotowaliśmy ofertę dodatkową na
miarę naszych możliwości lokalowych i finansowych. Dlatego
uruchomiliśmy gorącą linię, gdzie rodzice mogą uzyskać informacje. Do
10 czerwca rodzice mogą składać podania do czterech grup przedszkola
pałacowego i w szkołach. To nam pozwoli na oszacowanie, czy oferta
trafia w potrzeby rodziców. W piątek zgłosiło się 20 rodziców. Jeżeli
będzie takie zapotrzebowanie, to przy szkołach, w których chcemy
otworzyć grupy dla sześciolatków, otworzymy także grupy dla dzieci
pięcioletnich.
Jak można szukać rozwiązania nie znając skali zjawiska?
-
Wiemy, że jest to spora grupa i zróżnicowana wiekowo. W tej chwili
nasze działania skupione są na zapewnieniu opieki jak największej
liczbie dzieci.
A może miasto zostało zaskoczone zainteresowaniem rodziców?
-
Nie. Taki problem występuje we wszystkich gminach. To jest rok
przejściowy. Jeżeli w przyszłym roku sześciolatki pójdą do szkół, to w
każdym przedszkolu pojawi się miejsce dla co najmniej jednej grupy
młodszych dzieci, co w mojej ocenie rozwiąże problem.
Czy może pani obiecać, że każde dziecko znajdzie miejsce w przedszkolu?
-
Będziemy się starali, by tak było. W ciągu całego roku wszystkie dzieci
powinny znaleźć miejsce. We wrześniu dzieci są zabierane z przedszkoli.
Przyczyną są choroby. Niektóre dzieci nie adoptują się. Od lat
obserwujemy dużą rotację.
A może miasto liczy na to, że problem rozwiąże się sam. Rodzice oddadzą dzieci babciom i opiekunkom.
-
Nie liczymy na to. Gdyby tak było, nasze działania zakończyłyby się na
wywieszeniu list w przedszkolach. A jesteśmy pierwszym miastem, które
miało przygotowane rozwiązania już na starcie. Staramy się pomagać,
choć mamy świadomość, że na tę chwilę nie wszystkim uda się pomóc.
Ile miejsc powinno być w szczecińskich przedszkolach?
-
Nie może być to liczba równa liczbie dzieci w wieku przedszkolnym. Nie
ma obowiązku wychowania przedszkolnego. Część rodziców nie chce posyłać
dzieci do przedszkoli. Jak miejsc będzie za dużo to pojawi się zarzut o
marnotrawieniu pieniędzy. Pięć, sześć lat temu miejsc było za dużo i
radni zamykali przedszkola. Za rok liczba będzie wystarczająca.