Gazeta Wyborcza - Szczecin, 10.10.2007
Szczecińscy rzemieślnicy pilnie poszukują uczniów. Niemal w co drugim zakładzie są wolne miejsca
Introligator Dariusz Berezowski od 1988 r. prowadzi zakład w centrum
miasta. - Jeszcze kilka lat temu wszyscy z naszej branży kształcili po
pięciu, sześciu uczniów rocznie - opowiada. - Od czterech lat chętnych
do nauk brak. Z kim nie rozmawiam z naszej branży, każdy mówi, że
wziąłby co najmniej jednego, dwóch uczniów. Zdolnych zatrudniłby
później. Ale nie ma kandydatów.
Berezowski tłumaczy, że mimo iż przemysł się rozwija, rzemieślnik wciąż
ma co robić. Introligator np. zarabiał kiedyś głównie na oprawach i
reperacji książek. Dzisiaj z książkami klienci indywidualni przychodzą
rzadziej. Musiał więc szukać nowych pomysłów, ale wciąż ma sporo pracy.
Szczecinianie ciągle chcą oprawiać dyplomy, dokumenty. Firmy i
kancelarie proszą o oprawę dzienników urzędowych i ważnych pism.
Dodatkowo introligator oferuje dziś nietypowe usługi, np. przygotowanie
ozdób, czy opakowań. Część zakładów robi półprodukty dla większych
firm. Realizuje też zlecenia dla drukarni, które się nie wyrabiają. - I
co z tego, że człowiek szuka nowych możliwości, jak przy pracy nie ma
go kto wspomóc - mówi Berezowski.
Zbigniew Maciaszek, właściciel zakładu szewskiego (też szuka ucznia)
potwierdza:- Dobry rzemieślnik z pewnością wyżywi rodzinę. Klienci
znają się na rzeczy. Szybko potrafią ocenić, jak kto pracuje.
Chętnych do nauki zawodu szukają w Szczecinie zakłady wielu branż,
nawet fryzjerzy, stolarze, szewcy, elektrycy, budowlańcy i warsztaty
samochodowe. Ostatnio ich apel nagłaśniany był nawet w kościołach.
- Problem pojawił się, gdy zaczęto likwidować szkoły zawodowe -
tłumaczy Zbigniew Górnik, prezes Zachodniopomorskiej Izby Rzemiosła i
Przedsiębiorczości. To oni poprosili księży o pomoc w szukaniu uczniów
i jak zapowiadają, to początek intensywnej kampanii promującej
rzemiosło. - Skupiamy około 450 zakładów i wszystkie przekazują podobne
opinie. Uczniowie po gimnazjum nie myślą o nauce zawodu, ale o maturze
w szkole ogólnokształcącej, a potem wielu z nich nie ma pracy. Tylko że
wtedy jest już późno, by uczyć się zawodu.
Górnik tłumaczy, że aby zakład mógł przyjąć ucznia, musi to być osoba
młodociana. Wtedy rzemieślnik ma sfinansowane koszty kształcenia. To
ważne, bo często zanim uczeń pozna tajniki zawodu, zmarnuje masę
materiału, a bywa, że i maszyny.
By mieć refundowane koszty, zakład musi więc podpisać umowę z uczniem,
zanim ten skończy 18 lat. Podczas takiej praktyki uczeń ma opłacany
ZUS. Jest ubezpieczony. Dostaje też kieszonkowe, około 100 zł. Po
trzech latach terminowania (łączy teorię w szkole z praktyką w
zakładzie), zdaje egzamin czeladniczy. Dopiero po nim może kształcić
się kolejne - co najmniej - trzy lata, by zdawać egzamin mistrzowski.
Osoby dorosłe mogą robić kursy rzemieślnicze potwierdzające ich
kwalifikacje.
- Dzisiaj często robią je ci, którzy myślą o wyjeździe za granicę -
mówią szefowie zakładów. - Jeśli nie zmieni się sytuacja, wkrótce i
nam, tak jak innym krajom, zacznie brakować rzemieślników.
Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Jeśli chcesz dodać swój komentarz,