Gazeta Wyborcza - Szczecin, 11.10.2007
Miażdżącym wynikiem 8:2 za udziałem w głosowaniu zakończyła się lekcja o wyborach w I LO w Szczecinie. Przy okazji okazało się, że Polacy nie głosują bo... nikt ich do tego nie zmusza.
Humanistyczna III "h" to, bez 3 osób, już 18-latki. - Zatem temat: iść
czy nie iść na wybory jak najbardziej was dotyczy - zaczął lekcję
nauczyciel wiedzy o społeczeństwie Jarosław Usowicz. Postanowił, że
sprowokuje uczniów pokazując im, jak wyglądały wybory w PRL.
Przeczytali kilka tekstów źródłowych wyciągniętych z archiwów IPN,
dowiedzieli się, że frekwencja wynosiła 99 proc.
- To były pozory wyborów, wyniki sfałszowane. Liczba kandydatów taka
sama, jak liczba miejsc. To jakaś farsa! - ocenił jeden z uczniów,
Michał z pierwszej ławki. - Fałsz, presja, że jak nie pójdziesz, nie
dostaniesz paszportu, masz głosować, ale tak, jak chce władza.
Dlatego, jak dowiedzieli się uczniowie, wybory bojkotowano i
ośmieszano. - Trzeba było chociaż pokazać władzy, co myśli się o takiej
"demokracji" - wyjaśnił nauczyciel.
Kolejny fenomen: kiedy wybory były już wolne, frekwencja topniała z
każdym kolejnym rokiem. - Jak myślicie, dlaczego? - pyta uczniów
Usowicz.
- Bo to nie ma sensu. Każda partia robi praktycznie to samo. Im chodzi
tylko o to, żeby dojść do władzy, więc po co głosować? - spytał Kamil.
- A może nie ma partii, która wystawiałaby kandydatów, którym możemy zaufać? - zastanawia się Ludwik.
- Ludzi przestała interesować polityka, więc stali się bierni, uważają,
że nic od nich nie zależy - dorzuca Julia. - A kampania wyborcza jest
tak nachalna, że ich zniechęca.
- Zresztą wychodzi chyba przekora. Jak nas przymuszano do wyborów, nie
szliśmy, a jak jest wolność, to też nie idziemy, bo nikt nas nie zmusza
- zauważa Ludwik.
- Hmm ciekawe, ale chyba prawdziwe. Tylko że to jakaś ciężka choroba,
jest wolność, to z niej nie korzystamy, a kiedy jej nie ma, walczymy o
nią - zauważa nauczyciel.
Trochę matematyki: W Polsce uprawnionych do głosowania jest w dużym
przybliżeniu ok. 30 mln ludzi. Jeśli do wyborów pójdzie tylko 40 proc.,
to znaczy, że władzę na cztery lata wybiera tylko 12 mln. I jeśli jakaś
partia X wygrywa w cuglach, zbierając 60 proc. głosów, to znaczy, że
tak naprawdę wybrało ją tylko 7,2 mln ludzi. - Co czwarty uprawniony! -
zauważa Jarosław Usowicz. - Czyli pozostali teoretycznie mogą być w
opozycji, prawda? Władzę wybrała faktycznie mniejszość. Warto iść na
wybory? Głos ma znaczenie?
Na tablicy zapisują korzyści z pójścia na głosowanie.
Ktoś rzuca: mamy wpływ na wybór władzy, ktoś inny: decydujemy o
przyszłości, dalej: spełniamy obywatelski obowiązek, troszczymy się o
kraj, głosuję, to mogę rozliczać polityka, na którego oddałem głos, mam
świadomość, że mój głos się liczy i spokojne sumienie, że nie jestem
bierny.
- A choćby i to, że jest okazja do spaceru z rodziną - dorzuca nauczyciel. - A jaki mamy zysk z niepójścia na wybory?
Uczniowie długo szukają. - Pokazuję, że nie ma kogo wybierać - odzywa
się ktoś z końca sali. - I mam piętnaście minut wolnego - śmieje się
Usowicz.
Wynik za głosowaniem przytłaczający: 8:2.
- Tych, którzy są przekonani do wyborów, chyba w tym utwierdziłem -
podsumowuje lekcję nauczyciel. - A jeśli ktoś nie chce iść na wybory,
to jego wybór. Ale musi on być świadomy, a nie wynikać z lenistwa i
tumiwisizmu.
Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Jeśli chcesz dodać swój komentarz,