Zapraszamy do zapoznania się z naszym nowym działem, gdzie zgromadziliśmy bazę przydatnych informacji.
To nie pierwsze podejście szczecińskich urzędników do poprzestawiania
klocków na oświatowej mapie Szczecina. Od lat kilku lat jesienią
dowiadujemy się o kolejnych planach magistratu, a na wiosnę okazuje
się, że z wielkich projektów zostały szczątki, a to, co najbardziej
utkwiło w pamięci z "restrukturyzacyjnego okresu", to pozwy sądowe,
protesty rodziców i kilkugodzinny maraton radnych na sali sesyjnej.
Gdzie leży problem? Przede wszystkim w komunikacji z tymi, których dotyczy.
Generał PR
Public relations, czyli najogólniej mówiąc, umiejętność komunikowania
się ze społeczeństwem, stało się standardem nie tylko w kampaniach
reklamowych firm, ale także w działaniach samorządów, rządów czy
organizacji międzynarodowych. Potrzebę umiejętności "sprzedania"
swojego pomysłu zrozumiało nawet wojsko. "Generał PR" w pojedynkę
potrafi wygrać wojnę. A przecież z wojną w Szczecinie mamy do czynienia
co roku.
Bo jak inaczej nazwać burzliwe spotkania w szkołach, pozwy sądowe
przeciwko magistratowi, pikiety uczniów przed urzędem, komitety obrony
szkoły (taki jest już w każdej protestującej placówce), otwartą walkę
dyrektora ZSO nr 8 z wiceprezydent Elżbietą Masojć. Media relacjonując
te wydarzenia skupiają się na emocjach, przez co ginie istota sprawy.
Ludzie: czytelnicy, widzowie, słuchacze otrzymują przekaz dziejącej się
w mieście krzywdy. O poparciu dla restrukturyzacji w takiej atmosferze
mowy nie ma. Magistrat nie ma żadnej strategii przekonania opinii
publicznej o swoich racji. Trudno w tej sytuacji oczekiwać, że
restrukturyzację poprą radni.
Zamiast dialogu pyskówka
Zamiast profesjonalnie przygotowanej kampanii promującej
restrukturyzację sieci szkół mamy potężny ładunek emocji. Produkują go
nie tylko protestujący, ale i urzędnicy. Pani Masojć "tupie nogą",
kiedy ktoś daje do zrozumienia, że projekt jest zły. Nauczyciele,
którym nie podoba się pomysł zlikwidowania ZSO nr 8 na prawobrzeżu to,
zdaniem Elżbiety Masojć, "lenie" i właśnie dlatego ich szkoła osiąga
kiepskie wyniki.
To już nie jest dialog, tylko pyskówka. Mam świadomość, że liceum na
Rydla nie jest klubem olimpijczyków, bo też czytam rankingi. Ale to nie
jest najszczęśliwszy argument w "debacie społecznej". Rydlowcy słysząc
od kogoś takie słowa, odbierają je jako atak. Wtedy bronią się i jest
wojna, nie ma już mowy o rozmowie. Powstał mur między nauczycielami,
stojącymi po ich stronie rodzicami uczniów, samymi uczniami i
dyrektorem. Po drugiej stronie tej barykady jest magistrat i
wiceprezydent Szczecina Elżbieta Masojć. Mam przekonanie graniczące z
pewnością, że z tymi ludźmi już negocjacji nie będzie.
Pisanie na kolanie
Wszystkich, których dotyczy restrukturyzacja, trzeba przynajmniej
spróbować przekonać do swoich racji. Najlepiej tak, by uznali je za
swoje. Ale trzeba: a) mieć argumenty, b) wiedzieć, jak to się robi. O
te argumenty za przeprowadzeniem szkół sportowych i muzycznych
zapytałem kilkoro radnych. Nie znalazłem odpowiedzi. "Cała ta koncepcja
jest przygotowana na kolanie. Nie ma szans, nikt jej nie poprze" -
usłyszałem od moich rozmówców.
Szkoła na Rydla niedawno dostała sztandar i imię Jana Pawła II. Teraz ma być zlikwidowana. Wyrachowanie czy lekkomyślność?
Pani Masojć ma jakieś argumenty, ale zamiast przedstawiać je spokojnie
i możliwie szeroko, strzela jak rewolwerowiec - nagle i z biodra. Np.
już w jednej z rozmów radiowych, już w środku toczącej się od tygodni
awantury, rzuca informację o diagnozie Instytutu Kultury Fizycznej US,
z której wynika, że ze szkolnym sportem jest źle. Szczegółów tej
diagnozy nie znamy do dziś. Mniej więcej w tym samym czasie dowiadujemy
się, że projektu wielkiej przeprowadzki sportowych szkół nie
konsultowano z trenerami pływaków.
Tymczasem podstawowym warunkiem powodzenia tak trudnych zmian są
konsultacje - najpierw z dyrektorami szkół, nauczycielami, potem
rodzicami, trenerami. Krok po kroku trzeba pozyskiwać sojuszników.
Drugi warunek - trzeba jasnymi jak słońce argumentami przekonać do
siebie opinię publiczną.
Nie zrobiono nic, by nauczyciele i rodzice poczuli się partnerami w
dyskusji dotyczącej losu swoich placówek. Projekt restrukturyzacji
odbierają jako wrogi atak. Więc krzyczą, protestują, bronią się, bo
nauczeni doświadczeniami kilkuletniej wojny restrukturyzacyjnej wiedzą,
że tylko ten sposób, a nie spokojne rozmowy w zaciszu urzędowych
gabinetów, pozwolą uratować ich szkoły. Gdyby czuli się partnerami, nie
musieliby nawet pytać: dlaczego, bo tę odpowiedź dostaliby na samym
początku dyskusji. Dyskutowaliby za to o precyzyjnie przygotowanym
projekcie z alternatywnymi rozwiązaniami. Wybierając jedno z nich w
drodze negocjacji, poczuliby się ważni. Dostaliby argumenty i coś
ekstra.
A co w zamian?
No właśnie. To coś ekstra musi być argumentem, który przeważy dyskusję
na szalę urzędników i spowoduje, że rodzice i uczniowie pogodzą się z
dyskomfortem. A jak to się robi w Szczecinie? Magistratowi udało się
przekonać część środowiska pływackiego do przeprowadzki na prawobrzeże.
Ale byli przekonani tylko tak długo, dopóki nie pojechali do tej
szkoły. Superbasen z ekstrazapleczem sportowym, jakiego się
spodziewali, okazał się obiektem do remontu. A czasu niewiele, bo
przeprowadzka już we wrześniu 2008. Wszystkim się odechciało.
Gdyby pływakom pokazać wyremontowany, pachnący świeżością obiekt,
pewnie namówiliby resztę środowiska sportowego do przeprowadzki na
prawobrzeże. Gdyby, analogicznie, rodzicom ze szkoły muzycznej pokazać
superwarunki do nauki na ul. Królowej Jadwigi, też pewnie pogodziliby
się z dyskomfortem. Ale nic takiego nie dostali. A za to jak w "Panu
Tadeuszu" -"My z synowcem na czele i jakoś to będzie" - we wrześniu
przeprowadzicie się do nowej szkoły, a remont się zrobi.
Rodzice i uczniowie woleliby pewnie plan taki: przeniesiecie się wtedy a wtedy, do tej pory stworzymy tam wam fajne warunki.
Czas "debaty społecznej" właśnie się kończy. Co nie znaczy, że nie
można jeszcze raz przekazać wszystkich argumentów i rozsądnego planu
działania. Rodzice żyją w ciągłym strachu: nasza szkoła ocalała, ale
kto będzie następny? Jeśli uda się rozwiać te obawy, nie będzie tylu
nerwów, a atmosfera pozwoli może wreszcie na dialog, nie protesty i
wojnę.
Marcin Górka